Skąd taki tytuł tego artykułu? Otóż pod koniec 1983 roku, a więc w dość odległej epoce, Dezerter, punk rockowy zespół z Warszawy, nagrał singla dla Tonpressu na którym wśród 4 utworów znalał się jeden o bardzo znamiennym tytule: „Spytaj milicjanta”. Tak, tak, wtedy była jeszcze Milicja Obywatelska. Policja pojawiła się wraz z przemianami ustrojowymi. Po latach członkowie zespołu powiedzieli: „Wziąwszy pod uwagę warunki panujące w owych czasach, Dezerter miał ogromne szczęście, że płyta ujrzała w ogóle światło dzienne. I dziękujmy Bogu, że tak się stało!!!”
To tyle jeśli chodzi o tytuł, a co do treści artykułu, to do napisania go zainspirował mnie incydent, który miał niedawno miejsce. Jechałem samochodem z moim tatą. Chciałem mu pokazać pewien skrót przez, gdzie można jechać trochę szybciej, gdzie nie ma ruchu i gdzie nigdy nie ma policji…. Minąłem jeden samochód, drugi, a następny udało mi się wyprzedzić tuż przed znakiem zakazu wyprzedzania. Po przejechaniu kilkuset metrów zauważyłem w lusterku niezbyt przyjazne niebieskie światła palące się na dachu samochodu jadącego tuż za mną. Zwolniłem. Wyprzedził mnie policyjny pojazd. Nic innego mi nie pozostało jak zatrzymać się i czekać na to, co stanie się za chwilę.
Policjant zapytał mnie czy wiem jakie przepisy złamałem. Powiedziałem, że zapewne chodzi o przekroczenie prędkości. Dowiedziałem się, że kilkakrotnie złamałem zakaz wyprzedzania. Widocznie zakazem była objęta cała ulica, czego niestety nie zauważyłem. Mówiły o tym dwa znaki drogowe. Nie dyskutowałem, bo wiedziałem, że mogę tylko pogorszyć sytuację. Pan zabrał moje dokumenty i poszedł do policyjnego samochodu, a ja tylko w duchu modliłem się, aby mandat nie był za wysoki. Po pięciu minutach wrócił i zapytał czy wiem ile kosztuje mnie złamanie tych przepisów. Powiedziałem, że nie wiem. „Pięćset złotych za każdy znak zakazu, plus dwa razy po pięć punktów karnych”. O rany! To było o wiele więcej niż przypuszczałem. Nie zdążyłem powiedzieć słowa. Policjant oddał mi dokumenty i powiedział, że mogę jechać. Byłem w szoku. Podziękowałem, przeprosiłem i ruszyłem przed siebie. Później postanowiłem napisać o tym zdarzeniu, tylko ile osób mi uwierzy, że takie rzeczy mogą naprawdę mieć miejsce?
Ludzie wierzący może nie mają za wiele do czynienia z policją, ja jednak miałem kilka niemiłych incydentów. Byłem wtedy młody i głupi. Gdy legitymowano mnie na ulicy, na dworcu, czułem się lepiej, bo mnie zauważono w tłumie. Ale czy tak naprawdę był to powód do dumy? Chyba nie. Normalni ludzie nie lubią kontaktów z policji. Niezależnie od tego czy są krzywdzącymi czy pokrzywdzonymi.
Kiedy byłem małym chłopcem, miałem wadę wymowy. Moje ciocie prosiły mnie żebym zaśpiewał im ich ulubioną piosenkę. Oczywiście to były takie prowokacje, bo w piosence było dużo słów z głoską „er”, którą wymawiałem jak „eł”. Tak więc biedny śpiewałem „Bułak, bułak, bułaki, wszyscy chłopcy łajdaki”. Ona oczywiście zataczały się od śmiechu, bo musiało to brzmieć bardzo zabawnie. Gdy ktoś wtedy pytał mnie kim chciałbym zostać, mówiłem, że milicjantem. A dlaczego? Bo chciałem zamknąć do więzienia moje ciocie, które się ze mnie śmiały.
Możnaby zadać sobie pytanie czy w naszej kościelnej rzeczywistości znajdziemy policję zborową. Z pewnością wielu z nas przekonało się, że w zborach mamy tzw. stróży porządku publicznego. Zazyczaj są to osoby, które pełnią tę służbę dobrowolnie, za którą nie otrzymają nawet słowa podziękowania J. Mam trochę wspomnień z czasów studiów w Seminarium (z perspektywy czasu coraz lepiej rozumiem, że trudno byłoby utrzymać taką placówkę bez seminaryjnych policjantów).
Co więcej, gdy myślę o przeszłości, przypominają mi się sytuacje, gdy ja wcielałem się w takiego samozwańczego policjanta zborowego, gdy wprowadzałem w życie pewne siłowe rozwiązania, sądząc, że tak właśnie należy postąpić, ponieważ sytuacja tego wymaga… Dzięki mnie, dzięki takim postawom pewnych osób nie ma teraz w zborze. Niestety, czasu nie da się cofnąć. Gdy 10 lat temu ktoś nazwał mnie policjantem zborowym. Czułem, że „uderzyłem w stół i odezwały się norzyce”… Jak łatwo można sobie wytłumaczyć takie rzeczy i dalej… cierpieć w słusznej sprawie. No cóż, kto lubi policjantów, a służba nie drużba
Pamiętam jak kiedyś na kampie w Zatoniu zadano publicznie pytanie czy wolno zaglądać wyznawcom do lodówki. Policjant zborowy na pewno nie miałby problemów z odpowiedzią na to pytanie. Jeśli masz wątpliwości…. „Spytaj milicjanta / On ci prawdę powie! / Spytaj milicjanta / On ci wskaże drogę!”[1]
Kiedyś odwiedziłem kolegę ze zboru i zobaczyłem u niego w kuchni piwo. Bardzo mnie kusiło, aby zapytać czy aby nie miało jakichś procentów. Pokusa, a może był to odruch bezwarunkowy? Wszak policjant zborowy powinien być na służbie 24 godziny na dobę…
Czy w Biblii znajdujemy przykłady takich policyjnych postaw? Owszem, ale osoby te nie są postawione w pozytywnym świetle.
Gdy wrogowie proroka Daniela chcieli usunąć go z kręgu najbardziej wpływowych osobistości Babilonu, uciekli się do niezwykle podłego podstępu. Wskoczyli w swoje policyjne uniformy i skutecznie przeprowadzili swój plan do końca. Nakryli Daniela na przestępstwie – tak, Daniel wierny Bogu modlił się, wbrew zakazom, trzy razy dziennie.
Również apostoł Paweł był bacznie obserwowany przez zborowych policjantów, który „po kryjomu zostali wprowadzeni i potajemnie weszli, aby wyszpiegować naszą wolność, którą mamy w Chrystusie, żeby nas podbić w niewolę” (Ga 2,4).
Nawet sam Jezus był szpiegowany przez policję. „A śledzili Go, czy uzdrowi go w szabat, żeby Go oskarżyć” (Mk 3,2). Byli to prawdziwi specjaliści, do tego intryganci. Pod koniec Jego życia uknuli misterny plan, aby oskarżyć Go o łamanie Prawa Mojżeszowego. Historię tę można doczytać w Ewangelii Jana, 8 rozdział (o kobiecie przyłapanej na cudzołóstwie – już oni dobrze się postarali o to, aby została przyłapana).
Jezus też obserwował innych, ale nie po to, aby ich oskarżać. Pewnego razu przyglądał się ludziom, którzy wrzucali swoje dary do skrzyni przy świątyni. Jego wyrok od razu wyłowił w tłumie kobietę, która zmierzała w kierunku skrzyni, aby wrzuć tam swój dar. Chciała zrobić to ukradkiem, aby nikt nie zobaczył na jaki dar było ją stać. Jednak Ten, który bada serca, wiedział, że był to dar największy ze wszystkich – owa kobieta oddała Bogu wszystko, co miała.
Oczywiście, zdarzają się dobrzy policjanci, ale Jezus powołał nas chyba nie do tego, żebyśmy byli policjantami, a raczej lekarzami, pielęgniarzami, ….ratownikami. Jezus nigdzie w Biblii nie występuje w charakterze policjanta. Wręcz przeciwnie, stwarzał On platformę do tego, aby grzesznicy w Jego towarzystwie czuli się bezpiecznie. Oczywiście, Jezus nie bagatelizował grzechu. Dla Niego jednak czymś zasadniczym było oddzielenie grzesznika od jego grzechu. On po prostu kochał grzeszników, a przy tym nigdy nie pochwalał ich grzechów. Natomiast dzisiaj nie rzadko zdarza się, że grzesznicy nie mogą znaleźć swojego miejsca w Kościele, a to właśnie za sprawą stróżów porządku, którym czasami zbyt łatwo przychodzi kochanie grzechu i nienawidzenie grzesznika. Spróbujmy częściej myśleć o Jezusa jako ratowniku. On był bezgrzesznym przyjacielem grzeszników. To z kolei powinno poruszać nasze sumienia.
Niemiecki teolog, Jürgen Moltmann, napisał kiedyś, że „Bóg płacze z nami, byśmy mogli kiedyś śmiać się razem z Nim”. Tak więc gdy będziesz pytał o drogę, jak znaleźć takiego Boga, to pytaj raczej nie „milicjanta”, raczej najlepszego RATOWNIKA…
Tomasz Sulej
[1] Fragment utworu pt. „Spytaj milicjanta” zespołu Dezerter.